trwa inicjalizacja, prosze czekac...kolczyki naszyjniki

Carlos Santana- Guitar Heaven

To jedna z tych płyt na którą oczekiwałem z wielkim zaciekawieniem, a zarazem mieszanymi uczuciami. Sama formuła w jakiej został nagrany album to tzw. "pójście na łatwiznę".  Carlos Santana zdążył już nas jednak do tego przyzwyczaić, gdyż jego poprzednie albumu również były pewnego rodzaju kompilacjami piosenek z gościnnym udziałem topowych artystów, które zazwyczaj nie tworzyły spójnego albumu.

Najnowszy  album Carlosa Santany również "dźwigają" zaproszenie goście.  Spośród całej plejady gwiazd moim zdaniem najlepiej zaprezentowali się przedstawiciele młodszego pokolenia czyli  bluesman Jonny Lang  ("I Ain't Superstitious") oraz raper Nas ("Back In Black"). Wielkie nazwiska tym razem okazały się tylko dobrym zabiegiem  marketingowym, gdyż zarówno  Joe Cocker, jaki i Chris Cornell dalecy byli od osiągnięcia szczytu swoich umiejętności. Set lista najnowszego albumu Santany rzeczywiście prezentuje utwory, które powinny znaleźć się w tytułowym gitarowym niebie, jednak po kilkukrotnym przesłuchaniu to wszystko wydaje się tak oczywiste, że jakoś nie chce się do tego wracać. Bo z pełnym szacunkiem dla utworów tj. "Smoke On The Water" czy  "Little Wing",  Santana mógł wykazać chociaż odrobinę więcej chęci i sięgnąć po mniej ograne standardy muzyki rockowej.
 
Album "Guitar Heaven"  to najwyższej jakości produkt o perfekcyjnym brzmieniu, doskonale nagrany i zrealizowany, jednak nie zachwyca mnie niczym świeżym. Santana zrezygnował tutaj ze swojego charakterystycznego gitarowego soundu przez co czasem mam wrażenie, że słucham zupełnie innego gitarzysty grającego rockowe covery. Uważam, że  zdecydowanie lepiej sprawdza się on  ze swoim gitarowym stylem bycia w około latynoskiej stylistyce i zupełnie nie rozumie obranej przez niego drogi. Słuchając tej płyty  nasuwa się pytanie dokąd zmierza Santana i czy nie przekroczył już tej płynnej granicy kiedy z artysty przerodził się w hochsztaplera, który nie zależnie od jakości oferowanej muzyki chce zarobić na niej krocie. 
Ocena: 5/10 

5 komentarze:

Szymon pisze...

Całkowicie podzielam Twoją opinię. Miłe, ale ograne... Aż się chce jęknąć "ale to już było!". Czyżby Santana sugerował, że wszystko, co dobre w gitarowym rocku już było? Ja się nie zgadzam.

A Jonny Lang faktycznie dobry!

Pozdrawiam!

Rafał pisze...

Nie wiem, czy mogę oceniać album, jeśli nie znam go całego, ale fakt faktem, że żaden z kilku kawałków, które przesłuchałem w całości, nie powalił mnie (no może jeszcze Riders on the storm miało całkiem fajny klimat). Utwierdzam się w przekonaniu, że Santana goni za kasą; poza tym jego gra wydaje mi się trochę efekciarska.
Słuchaliście utworów z nowego Claptona? Tam również większość piosenek to covery, ale zinterpretowane w taki sposób, że stały się zupełnie innymi utworami. Nie ma mowy o żadnym odgrzewaniu kotleta...

Szymon pisze...

Na nowego Claptona czekam z wielkim zainteresowaniem. Mam nadzieję, że faktycznie będzie dobry.

Bartosz Domagała pisze...

Co innego jest cover utworu który czyni go świeżym, a co innego jak pięknie ujął to Rafał "odgrzewanie kotletów". Dla mnie Santana jest już na równi pochyłej, dobry warsztat i efekciarskie granie to jedno, a wartość tego co się prezentuje to inna sprawa.

Anonimowy pisze...

Zgadzam się z twoją opinią. Po tym albumie spodziewałem się latynowskich klimatów, tego co zwykle przedstawia nam Santana. A tu niemiła niespodzianka. Czułem się jakbym słuchał popowej płyty. Back in Black, mojego ulubionego zespołu był jednym słowem okropny. Czyżby Santana ma problemy finansowe, że nagrywa takie płyty? Szczerze się zawiodłem. Ktoś taki jak on powinien mieć klasę a nie nagrywać byle co.

Prześlij komentarz