Otoczka jaka towarzyszy grupie Poluzjanci, od lat była dla mnie zastanawiająca. Być może to efekt rzadkiej możliwości wysłuchania artystów na żywo, lub też nagromadzenie wybitnych polskich muzyków na czele z charyzmatycznym wokalistą, a może po prostu ciągnące się oczekiwanie na drugą płytę formacji.
Pierwsze zetknięcie się z "Drugą płytą" podtrzymało we mnie tę myśl, że jednak warto było czekać dziesięć lat na takie piosenki jak "Karmel" czy "Prosta Historia". Genialne kompozycje w rasowych aranżacjach i do tego ciepły tembr głosu wokalisty sprawia, że początek albumu godny jest najwyższych ocen. Jednak piękna chwila nie trwa długo. Artyści złamali główną zasadę autoprezentacji przedstawiając wszystkie swoje atuty w pierwszych czterech utworach. Słowem im dalej w głąb płyty tym więcej piosenek zupełnie niczym mnie nie ujmujących. Jakby pulsujący, funkowy rytm i ciepłe brzmienie Fender Rhodes było sprawdzoną receptą na sukces. Mam wrażenie, że grupa Poluzjanci po 10 latach milczenia z rewelacyjnie zapowiadającego się zespołu zamieniła się w fabrykę piosenek, z której niestety nie zawsze wychodzą w pełni udane produkty. Przykładem tego jest z pewnością utwór "Tralala 300" który nie dość, że zaśpiewany w zupełnie nie zrozumiałym dla mnie języku to ciągnie się w nieskończoność i z każdą chwilą irytuje coraz bardziej. Być może rutyna rewelacyjnych muzyków sesyjnych sprawiła, że zabrakło im emocji na, aż 16 kompozycji. Podupadającą na finishu kondycje zespołu poprawiają jeszcze rockowo brzmiąca kompozycja "Po co ci to" oraz “bujające”, taneczne "Znikło miasto".
Reasumując, płyta ta wypadła by zdecydowanie lepiej gdyby wybrać z niej wyżej wymienione, naprawdę godne uwagi kompozycje. Niestety przesyt perfekcyjnie wykonanych lecz nie zawsze potrzebnych dźwięków sprawił, że większa cześć albumu zlewa się w jedno i trudno z niego zapamiętać więcej niż 4 utwory.
Ocena 7/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz