trwa inicjalizacja, prosze czekac...kolczyki naszyjniki

"Bona Makes You Sweat"


Fani Richarda Bony z pewnością dość długo czekali na taki album, co więcej niejednokrotnie sami dawali mu potajemne znaki, że to już czas aby podarować nam choć odrobinę tej niekończącej się afrykańskiej energii i pogody ducha. My Polacy zawsze jakoś nad wyraz mile gościmy go w naszym kraju, a i on sam chętnie tu grywa jak i kosztuje lokalnych specjałów (kto był na koncercie ten wie "it's żurek magic"). Niestety jednak to nie na nas padło, koncert którego możemy słuchać na tym albumie został w pełnie zarejestrowany na Węgrzech dokładnie rzecz biorąc w Budapeszcie. Nie jest to jednak powód aby obrażać na naszego "dobrego przyjaciela". Jeżeli komuś jednak wyjątkowo taki właśnie stan rzeczy się nie spodobał to już pierwsze dźwięki tego albumu szybko rozwieją tę odrobinę goryczy, bowiem Rysiu już od samego początku serwuje nam to czego często brak mi na jego studyjnych albumach czyli niesłychaną dynamikę i energię. Jeżeli ktoś zastanawiał się nad tym czy wybrać się na koncert Bony to ten argument powinien być głównym popierającym taki pomysł. Nigdy nie słyszałem tak czujnych muzyków, którzy w jednej chwili potrafią zagrać przepięknie, delikatne piana, by po chwili z nieokiełznaną siłą zaatakować słuchacza pełnym brzmieniem. I takiego grania na tym albumie jest mnóstwo. Jeżeli chodzi o repertuar, który znalazł się na płycie to nie było tu raczej zaskoczenia, zdominowały ją "przeboje" i muzyka taneczna, która niech zostanie zrozumiana w nieco inny sposób niż zazwyczaj. Tradycyjnie nie zabrakło stałego elementu koncertów Bony, czyli zabawy ze zwielokrotnianiem swojego głosu w przeróżnych konfiguracjach i najdziwniejszych interwałach niemożliwych do odtworzenia przez zwykłego śmiertelnika. Pozostaje tylko powiedzieć "Bona Makes You Sweat". Ocena 9/10

0 komentarze:

Prześlij komentarz