trwa inicjalizacja, prosze czekac...kolczyki naszyjniki

Gavin DeGraw - Free


W poszukiwaniu roboczo nazywanego przeze mnie "dobrego popu", sięgam po nową płytę Gavina DeGraw. Ciekawi mnie to, jak ten młody artysta radzi sobie na muzycznym rynku, gdy oczekiwania w stosunku do niego są naprawdę spore. Bo przecież z jednej strony, coraz większa konkurencja w tego typu muzyce. Jason Mraz, czy Wouter Hamel, swoimi nowymi płytami bardzo wysoko postawili poprzeczkę. Zaś z drugiej Gavin jest przecież artystą niejednokrotnie już docenianym za swoje muzyczne dokonania (nominacje do Billboard Music Award oraz Radio Music Award). Tym bardziej nowa, trzecia już płyta młodego Amerykanina jest łakomym kąskiem dla żadnych "krwi i igrzysk" krytyków muzycznych. Zacznijmy jednak od początku, chociaż w zasadzie kolejność utworu od którego zaczniemy słuchać albumu nie ma tu znaczenia. I tu pojawia się już pierwszy duży atut tej płyty. Jest ona niesłychanie równa, co w przypadku dzisiejszych albumów pop jest bardzo rzadkie. Z reguły poza dwoma, góra trzema singlowymi hitami nie ma na nich nic, co mogło by na dłuższą chwilę przyciągnąć naszą uwagę. Słuchając tego albumu kilka razy, dość szybko zauważymy, że kompozycje, które tu się znalazły nie są przypadkowe, a co więcej są staranie przemyślane. Od strony muzycznej dzieje się tu również wiele dobrego, zacznijmy od sprawcy tego wydarzenia. Przyjął on na siebie rolę odpowiedzialną, gdyż oprócz partii wokalnych, gra on również na gitarach oraz fortepianie. I tu kolejny atut i pochwała z mojej strony (a tych nie będę tym razem oszczędzał). To co mnie urzekło, to świadomość miejsca poszczególnych instrumentów w kompozycje oraz sposób ich użycia. Żaden z nich nie jest zanadto ekspansywny, lecz spełnia rolę dokładnie taką jak powinien spełnić. Gavin jest doskonałym akompaniatorem, szczególnie gdy zasiada przy fortepianie. Najlepiej słychać to w kompozycji "Dancing Shoes", jak widać kilka lat spędzonych w Berklee School of Music, ukształtowało go jako muzyka. Warto napisać także o pozostałych artystach współtworzących ten projekt. Gdy tylko przypatrzymy się nieco dłużej opisowi płyty, zobaczymy kilka dobrze znanych nazwisk. Na gitarach zagrał Audley Freed, na instrumentach klawiszowych George Laks, na co dzień muzyk zespołu Lennego Kravitza, zaś sekcje rytmiczną stanowią Andy Hess na basie, oraz perkusista Charley Drayton. Obecność całej czwórki jest na tej płycie nieoceniona. Grają tak, jak by jeszcze przed nagraniem, dokładnie wiedzieli czego oczekuje od nich Gavin. Pełne brzmienie, doskonała współpraca i mądre, przemyślane i skromne partie instrumentalne. Teraz czas na kilka uwag odnośnie stylu śpiewania Gavina. Od samego początku, jego tembr głosu oraz specyficzna maniera była mi bardzo bliska. Nie obyło się jednak bez skojarzeń, które nasuwały mi się same, przy każdym przesłuchaniu albumu. Być może to tylko moje subiektywne odczucie, ale ten styl śpiewania jest mi znany już z dokonań John Mayera. Nie traktuje tego jednak jako wadę tego albumu, osobiście bardzo cenie John, a gdy słucham kogoś o podobnej barwie głosu od razu staje mi się on bardzo bliski. Teraz czas aby wybrać, najlepsze według mnie utwory z płyty. Szczerze mówiąc, nie czuje potrzeby robienia tego, bo każdy z nich jest moim cichym faworytem. Jeśli jednak musiałbym to zrobić, to utwory "Stay", "Lover Be Strong" oraz wspomniany już "Dancing Shoes", oczarowały mnie najbardziej. Jeżeli tak właśnie bycie "wolnym" pojmuje Gavin DeGraw, to ja chce więcej takiej wolności w muzyce, i artystów którzy nie boja się pokazać siebie nawet pod groźba nie otrzymania kontraktu od wielkiej wytwórni. Ocena 9/10

0 komentarze:

Prześlij komentarz