trwa inicjalizacja, prosze czekac...kolczyki naszyjniki

Spokojnie , spokojniej...Quiet Nights

Kiedy artystka tak wielkiego formatu jak Diana Krall, zapowiada nowe wydawnictwo, można powiedzieć, że elektryzuje to całe środowisko jazzowe no i przede wszystkim entuzjastów jej zmysłowego tembru głosu. Zawsze w takiej sytuacji spotykamy się z dwoma postawami co do takiego stanu rzeczy. Jedni, na długo przed premierą zacierają ręce, a w ich głowach uciążliwie wręcz, krążą myśli typu "czym, tym razem zaskoczy nas artysta", "oby tylko nie były taki sam" etc. Z drugiej zaś strony stoją ci, którzy w tzw. constans widzą wiele dobrego, bo przecież nam Polakom podobają się piosenki, które już dobrze znamy. Jedno jest pewne, zawsze do ostatniej chwili pozostaje ta szczypta niepewności i oczekiwanie, które wyostrza apetyt zarówno jednego i drugiego "obozu". Nie do końca utożsamiając się z przed premierowymi zapowiedziami samej artystki która mówiła: "Ta płyta jest zmysłowa, namiętna i erotyczna. Dokładnie taka jaka miała być...", wkładam krążek do odtwarzacza i po kilku minutach wszystko staje się jasne. Diana wybrała, bezpieczną ścieżkę po której podąża od wielu lat, lecz co więcej, złagodniała i pokazała swoją liryczną odsłonę. To mi się podoba, mija pierwszy utwór "Where or When", piękna orkiestracja, delikatna fortepianowa ornamentyka i wszystko cudownie płynie. Jest uroczo, trochę metafizycznie, szczególnie gdy albumu słucha się późnym już wieczorem. Mijają kolejne utwory, gdy nagle słyszę najbardziej ograny standard jazzowy na świecie "The Girl from Ipanema" ("The Boy from Ipanema"). Nie wierze, czemu artystka tak wielka musi sięgnąć na swojej płycie po znany wszystkim, aż do bólu utwór, czyżby brak pełnej, zamkniętej koncepcji nowego albumu? Dalej kolejny bardzo dobrze znany standard "Walk on By", rozpowszechniony przede wszystim przez Seala. Tym razem, broni się, bo aranżacja i wykonanie jest naprawdę z najwyższej półki. Powoli zapominam już, o tej małej wspomnianej wpadce, gdy po chwili słyszę kompozycje "Este Seu Olhar", gdzie Diana podejmuje próbę zmierzenia się z ojczystym językiem Antonia Carlosa Jobima. Niestety moim skromnym zdaniem ponosi klęskę już po pierwszych wersach. Dalej mamy kolejną muzyczną perełkę,piękna kompozycja "So Nice", doskonały przykładna to, że jednak Diana potrafi dać drugie życie, dobrze znanej piosence. Album powoli zbliża się ku końcowi, bywa nostalgicznie, zmysłowo, generalnie miło. Gdy płyta mija, niestety nie mam nieodpartej ochoty włączyć jej ponownie. Czas więc na ostateczny sąd, album jest dobry, jakkolwiek zinterpretujemy takie lakoniczne uzasadnienie. Jednak tu rodzi się pytanie czy trafi on do którejś ze wspomnianych na początku grup słuchaczy. Ci, którzy oczekiwali całkowitej nowej Diany Krall z pewnością nie postawią tej płyty, obok swoich ulubionych albumów, a czy dla tych którzy lubią Diana taką jak jaką jest na tej płycie, nie powiedzą, że to za mało, że są rozczarowani? Tego nie wiem, mnie ta płyta po prostu nie urzekła. W porównaniu z takimi interpretacjami standardów muzyki jazzowej, jaki przedstawiła nam w zeszłym roku, na płycie "Loverly" Cassandra Wilson ten album wypada przeciętnie. Ocena 6/10

0 komentarze:

Prześlij komentarz